13 kwietnia 2013

Sadystyczna pani. Don't stop the party!

Prawie tydzień mnie tu nie było - kwestia braku czasu... W sumie teraz także mój czas raczej jest ograniczony, ale nie mogę nie napisać tego, co mi... w tej chwili leży na serduchu. Tak bardzo skrajne emocje buzują gdzieś w środku, co sprawia, że czuję się jak "żywa bomba", która ma wybuchnąć z opóźnionym zapłonem. 

Ten tydzień był dziwny, łagodnie mówiąc. Tak wielu zmian w przeciągu (niespełna) 5-6 dni... nie wprowadziłam od bardzo dawna. Przenoszenie, przetwarzanie i regulacja emocji, w ogóle nie działa u mnie na korzyść, ale jak mniemam... u nikogo nie jest to pozytywny stan. Powoduje to tylko większy burdel. Jak już wpieprzyłeś się z buciorami  w moje życie, to wypadałoby po sobie posprzątać, nie uważasz?


„Następnej nocy przyszła nadzieja - sadystyczna pani, 
która podaje ci wodę, gdy umierasz z pragnienia, 
po to tylko, by odsunąć ją, kiedy wyciągniesz rękę.”


Wiecie... to nawet nie jest już przykre, nie odczuwam tego wszystkiego jakoś bardzo osobiście, nie biorę do serca, nie zamykam się na cały świat - tylko dlatego, że ... no właśnie. Wiadomo... trudno jest się uporać z decyzjami, na które nie mamy wpływu. Czas uczy pokory. Czas uczy zachowywać dystans. Czas natomiast nie uodparnia nas na wszystkie zadrapania, złamania i siniaku, których sprawcami są osoby dotychczas - teoretycznie - ważne. Nie ma złotego środka na nieśmiertelność. Nie ma "antywłamaniowego" pancerza, który moglibyśmy nałożyć, w celu uchronienia się nie tyle przed urazami zewnętrznymi, co wewnętrznymi. Chociaż... każdy człowiek buduje w sobie mur ... mur stanowiący jedyną barierę mechaniczną, niepozwalającą wtargnąć czemuś i komuś do najczulszych, osobistych punktów. Pieprzyć wewnętrzne murki. Pieprzyć sentymenty. Pieprzyć.


"Nic nie mówisz znów, ja milczę też, ale oboje 
mówimy: chyba chcę, lecz wybacz, wiesz, trochę się boję. I
chyba śnię, gdy zanim wyjdziesz, rzucasz mi: dobranoc. I
widzę w Twojej twarzy, ktoś Cię wcześniej mocno zranił. I
tak zanim się poznamy domyślamy się, co 
to drugie ma na myśli przez ten pierwszy miesiąc. I
z tych niedopowiedzianych spojrzeń, gestów i słów
rodzi się zainteresowanie, by czas zepsuć to mógł..."



12 kwietnia zostanie na długo w mojej pamięci, z resztą podobnie jak 8 kwietnia. Oficjalnie - powtarzam się - jestem pełnoletnia! Urodziny świętowałam dwukrotnie - ósmego i dwunastego...

Nie wyobrażałam sobie, jak wiele wysiłku wymaga przygotowanie - nawet tak małej, jak moja - imprezy. Zaproszone zostały tylko te osoby, które są mi cholernie bliskie, prawie jak rodzina. I w sumie, mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że moje rodzeństwo zostało powiększone o 7 przepięknych czarownic, które "potrafią panować nad swoją miotłą". ;-) Hm, nie zawsze, bo straty materialne są, ale... dałyśmy radę. Finalnie imprezę zapieczętowałyśmy wypadem do klubu, gdzie czas pędził jak szalony. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Chciałam tylko podziękować wszystkim jeszcze raz za obecność, za dostawę hektolitrów alkoholu, (pewnie starczy na jakieś kolejnych x-imprez) za przepiękne sto lat, za "kwiaty" Farbenów, za podrzucanie mnie pod sufit z - ostatnim - twardszym lądowaniem, za targanie mną po podłodze, za śpiewanie z okna, za dziurę w suficie, za przepiękny portret, za płytę (aaaaaaaaa, "HAOS" jest moja!!!) i za wszystko, naprawdę wszystko. Nie sposób wymienić tych rzeczy, za które wam dziękuję. To cholernie trudne. W każdym razie, kocham was i ... zostańcie.

PS. Na torcie... moje motto.








1 komentarz: