25 czerwca 2014

Pofrunę za Tobą...

Ciężko jest lekko żyć, jak to mówią. Coraz ciężej także odnaleźć prawdziwe JA w tym tłumie ludzi tak różnych, tak zmiennych, tak niestabilnych i częstokroć nierealnych.Wtopić się w tłum? To nie dla mnie. Wyróżniać? Tym bardziej. Znaleźć magiczny środek - ot zadanie, mission impossible.


Trochę się pozmieniało w moim życiu. Roszady niczym w najzacieklejszej partii szachów. Szach mat, moi drodzy. Byłam pierwsza. A może ostatnia?

Nie odczuwam znaczącego dyskomfortu ze względu na wiele wydarzeń, które ostatnio miały miejsce. Nie jestem też jakoś bardzo zniesmaczona zaistniałymi sytuacjami. Niczego za nic nie winię. Tak miało być, najwidoczniej. Trochę szumi mi w głowie, gdy o tym pomyślę, tak z lekka z boku. Argumenty i kontrargumenty. Racje i "lepsze" racje. To wszystko jakoś tak dziwnie na mnie działało. Teraz tylko uruchamia pewnego rodzaju wewnętrzną bombę, od której - na szczęście - udaje mi się "odciąć" odpowiedni kabelek i zniwelować straty... psychiczne po części, ale też te fizyczne wbrew pozorom. Bo są. Są i dają o sobie znać za każdym naruszeniem tego pieprzonego włącznika detonacji. Czasami nie chce się nic. A czasami chce się aż nadto. I w sumie nie wiem, co gorsze. Ale... najlepsze jest to, że podoba mi się taki stan. Tak cholernie wszystkowdupizm.



***

Wczoraj przeżyłam (chyba) najgorszą podróż życia. Nic nie zapowiadało tak fatalnego przebiegu mojej niemal 5-cio godzinnej eskapady. 

Począwszy od mojej senności ("obudzić się" o szóstej, a szósta pięćdziesiąt cztery być już w trasie - to niemały wyczyn, jak na mnie), poprzez cholerną zmienność temperatury (wsiadając do pociągu było mi przegorąco, po 15 minutach myślałam, że przetransportowali mnie na Syberię) kończąc na mojej nienawiści do smrodu papierosowego - a dosiadły się trzy kobiety w średnim wieku, jak mniemam weteranki spożywania hektolitrów czarnej fusiastej kawy i palenia sześciu paczek papierosów dziennie. Błagałam, żeby wysiadły jak najprędzej. Suma sumarum - głowa boli mnie do tej pory, a ten "zapaszek" odczuwam za każdym razem, gdy o tym pomyślę. Także już nie myślę.

Pozdrowienia z TLK


***

Z piękniejszych kwestii tego przemiłego, przezabawnego i "dziwnego" długiego weekendu, spędzonego nad polskim morzem - to... KONCERT.
Pomimo paskudnej pogody, było przecudownie. Spotkać, usłyszeć, patrzeć na człowieka, który tak wiele zmienił w twoim życiu, pomimo że absolutnie nie wie o twoim istnieniu - nie do opisania. Mankament: nie mogłam wnieść aparatu na teren koncertu, ale S. uwiecznił maleńką część mojej bezwarunkowej miłości do tego Pana :D.



***

MIŁOŚĆ <3




"Tyle mi wiedzieć, wypełniasz moje dni.
Za rękę trzymasz, patrzysz, słuchasz mnie... jak nikt."


***

A teraz - punkt kulminacyjny, czyli nasze dzisiejsze sesyjne pstryki.
Pomimo paskudnej - czasami - pogody, podołałyśmy... jak widać.

Modelowała: Wiola
Pomagała: Kasia
Makijaż & zdjęcia: ja.

BACKSTAGE'owe :)








A w piątek już wyniki matur... trzymajcie kciuki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz