Moje wakacje, co prawda już teoretycznie zakończone, okazały się jednymi z tych, które wniosły do mojego życia wiele, wiele zmian. Dobrych i złych. Ciekawe doświadczenia, dużo pracy, z dna na szczyt. Generalnie jak w kalejdoskopie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło...
"Jeśli ma być to miłość, jestem pewny, by być z nią..."
Część pierwsza - dziwny lipiec na Mazurach, w domu. Klasyczna nuda, spanie do 14, nic specjalnego.
Część druga - wspaniały sierpień, Jurata, praca, szczęście.
Swój miesiąc życia nad polskim morzem wspominam ... przecudownie. Trochę pracowałam, trochę odpoczywałam. Suma sumarum - robiłam wszystko, by uprzyjemnić sobie wakacje - ostatnie, pełne wolności.
Od września zaczynam ostatni rok liceum. Matura i te sprawy. Tak bardzo nie chce mi się tam wracać. Tak bardzo, bardzo. Mimo wszystko wiem, że jeśli odpowiednio się do tego przyłożę, szanse na zrealizowanie pewnych planów diametralnie wzrosną, a ja - mimo że już jestem - będę jeszcze bardziej szczęśliwą osóbką stąpającą na tym świecie. Myślę, że wiele mi już nie potrzeba. Mam wszystko. Naprawdę. I bez wahania mogę stwierdzić, że znalazłam swój raj na ziemi.
Z tego miejsca, chciałam podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do tego, co jest teraz - do tego, JAK jest teraz. A że jest WSPANIALE - to mam za co dziękować.
I przepraszam moje współlokatorki z Juraty za pobudki o 5:20 moim Dizzee Rascal'em. :)
Kocham Was!
Więcej o tym i tamtym - jak znajdę trochę czasu.
Hasta la vista, kocham ten stan.
"Bo tylko z Tobą widzę ja sens tu..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz