22 lutego 2013

Bardzo, bardzo, bardzo.

Dzień pełen emocji. Skrajnie... Aczkolwiek: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bardzo miło, bardzo dobrze. Bardzo, bardzo. I to bardzo.


"Siebie mi daj, siebie mi daj na własność, bo ma dusza bez Ciebie traci swą wartość..."


PS. Bardzo nieogarnięta morda.



Stan nieważkości. Gdzieś tak na granicy euforii i absurdalnego smutku, zażenowania wynikającego z jakiejś cholernej potrzeby twojej obecności. Czasami czuję się, jak w sklepie. Tak bardzo czegoś chcę, ale jest to położone strasznie wysoko. A ja, taka mała istota, po ludzku nie dosięgam do tego, co pragnę mieć. I jeśli nikt mi nie pomoże, albo przez przypadek nie spadnie mi ta rzecz na głowę - będę musiała obejść się widokiem. Bardzo sympatyczna metafora, nie powiem.

Ambitnie i zdrowo. Idealnie.

Mój wieczór kreatywnie spędzony na wycinaniu koszulki. Długo zbierałam się do tego, żeby ją ogarnąć - ostatecznie: zrobiłam trochę, ale nie wszystko. Nie wiem, chyba zbyt szybko się znudziłam, albo raczej wolałam porobić coś innego, co na równi z "eksperymentowaniem" sprawia mi ogromną przyjemność, czyli... jedzenie.

Ludzie dziwią się, że wyglądam jak wyglądam. Zdziwienie dotyczy mojej wagi, która jest niewielka. Nie jest to tajemnicą - ważę 40 kg. Przy wzroście 158 cm - jest to niewiele. To nie jest tak, że jadam mało, bądź w ogóle. Nie jestem na żadnej diecie. Nie jestem weganką ani wegetarianką. Jem praktycznie wszystko, oprócz... pomidorów. Coraz częściej także ograniczam słodycze, choć nigdy, przenigdy nie wykluczę ich z mojego życia na stałe. Najbardziej bawią mnie wyrazy twarzy osób, które widzą, jak wiele jem. I pytanie: "Boże, jak Ty to robisz?!". Kwestia metabolizmu. 


Taki "dar" niesie za sobą pozytywne i negatywne skutki. Mimo że starasz się wyrabiać normę i często ją przekraczasz - u mnie skutkuje to nagminnymi osłabieniami. Intensywność moich chorób przekracza przeciętną statystykę. Poza tym, niedowaga jest problemem towarzyszącym mi praktycznie od zawsze. Aspekt ważności sportu w moim życiu też był to znaczący. Kiedyś, jeszcze czasy podstawówki, gimnazjum - wysiłek fizyczny był ważniejszy niż cokolwiek innego. Począwszy od piłki ręcznej, poprzez piłkę nożną, siatkówkę, NAWET na koszykówce kończąc, to było coś, co kochałam, wielbiłam. Swoją drogą (wspominając stare, dobre czasy) starałam się być dobra. Z marnymi skutkami, ale liczą się chęci. 

I takim to sposobem, dziś... jestem sobie istotką, która ruch musi ograniczać, a jedzenie nadal jest największą przyjemnością, jaka ją w życiu spotyka. 

haha, pół-żartem, pół-serio. ;D


Radosny temat dziś wyszedł. Samoistnie. A teraz czas na chwilę radości, bo jutro... czeka mnie cały dzień nad stertą książek..







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz